Chełmowy Jar bez siedziby

Agnieszka Nowosad
3 min czytania

Choć dają ciekawą alternatywę spędzania wolnego czasu, choć nikt nie płaci za to ani złotówki, nie mają gdzie się podziać. A jedna ze szkół zaproponowała im wynajem pomieszczeń za kilka tysięcy złotych…

Chełmowy Jar to grupa fascynatów, którzy kochają spędzać czas grając w planszówki, gry karciane itp. Wychodząc z założenia, że im nas więcej tym lepiej, nigdy nie pobierali opłat za wspólne granie. Przez kilka lat spotykali się w Chełmskim Domu Kultury, jednak dom kultury nie miał możliwości zagwarantowania im sali na wyłączność, w międzyczasie wybuchła pandemia i ostatecznie przenieśli się do budynku Escotu. Niestety, nieruchomość wymaga obecnie remontu więc i stąd musieli się wyprowadzić. Na jakiś czas przygarnęła ich chełmskie kocia kawiarnia.

- REKLAMA -

– Od początku słyszymy, że spotkania Chełmowego Jaru to świetna inicjatywa, jednak nigdzie nie ma dla nas miejsca – tłumaczy Emil Pielecki, prezes Stowarzyszenia Chełmowy Jar. – Jako organizacji pozarządowej nie stać nas na wynajęcie czegoś na zasadach komercyjnych.

- Reklama -

„Bezdomni” są od jesieni ubiegłego roku. Jak twierdzi Pielecki, prosili o pomoc tez władze miasta.

– Uzyskaliśmy informację, żeby zgłosić się do jednego z liceów, które ma wolne pomieszczenia. Tak zrobiliśmy. Pani dyrektor przedstawiła nam ofertę: 5 tys. miesięcznie za wynajem. Później zadzwoniła twierdząc, że się pomyliła i że nie 5 a 2,5 tys. zł. Nie mogę tego pojąć, skąd mielibyśmy wziąć tyle pieniędzy? – tłumaczy nasz rozmówca. – Dajemy dzieciakom, a nawet całym rodzinom możliwość wspólnego ciekawego spędzenia wolnego czasu, nie biorąc za to ani złotówki. Dzięki nam nie siedzą przed komputerem, czy z telefonem w ręku. Gmina Wierzbica proponowała nam lokal za darmo, czyli jest to możliwe, a w Chełmie ze wszystkim problem.

Nigdy nie pobierali opłat za wspólne popołudnia z planszówkami, angażowali swój czas i pieniądze, chcieli się rozwijać, organizować też spotkania z twórcami, warsztaty cosplay, promować fantastykę ale powoli tracą wiarę w sens swojej działalności. Nie mają gdzie się spotykać, są jedną z niechcianych, jak mówią, miejskich atrakcji.

– Byliśmy fajną alternatywą dla dzieciaków, które nie są tak utalentowane i nie dostaną się do domów kultury na zajęcia plastyczne, muzyczne czy taneczne. W ofercie nie ma takich, nazwijmy to, zajęć ogólnych, na które mógłby przychodzić każdy – tłumaczy Pielecki. – Obserwowaliśmy, jak uczestnicy naszych spotkań otwierają się na innych, na towarzystwo, przestają być wycofani i świetnie się bawią…

Zobacz więcej