Wielokrotnie pisałem o wartości gier planszowych. Są edukacyjne, integracyjne, ale też prospołeczne. Gry planszowe potrafią w przyjemny sposób pokazać, że warto poczekać na swoją kolej i obserwować ruchy innych graczy oraz się ich uczyć. Planszówki też potrafią uczyć tolerancji. To, że kolega nie lubi danej gry, to nie znaczy, że musimy zrywać z nim przyjaźń.
Chyba najpopularniejszym argumentem wartości prospołecznych wśród planszówek jest umiejętność wygrywania i przegrywania w duchu fair play. My, dorośli grami planszowymi potrafimy się bawić. Nieważne, jakim rezultatem zakończy się dla nas rozgrywka. Zwycięstwo daje nam przyjemność, porażka… lekcję. Kto grał z dziećmi, przeżywał pewien dylemat „Czy dać wygrać?”
TAK… pod pewnymi warunkami.
Jeśli kupiliście nową planszówkę, z którą chcecie zagrać z młodszym pokoleniem, to warto aby pierwszą rozgrywkę zrobić treningową, by w praktyce pokazać zasady gry. Można wtedy grać na uproszczonych zasadach i nie traktować instrukcji do gry jako konstytucji. Ważne, by treningową rozgrywkę wygrał najmłodszy. Dlaczego? By złapać go na haczyk. Młody zobaczy, że ta gra jest cool, bo da się w niej wygrać. Zobaczy, jaka jest droga do sukcesu i przyjemność ze zwycięstwa spowoduje okrzyk „Ja chcę jeszcze raz”. Wiem, kiepsko wygląda podkładanie się, ale chodzi o przyjemność z gry dla dzieciaka i pokazania mu, że gry planszowe są świetne. Jak dzieciak przegra pierwszą rozgrywkę, to stawiam swój obiad, że nie będzie chciał nadal grać w grę, w której ciągle przegrywa, bo ta gra jest głupia.
A może jednak NIE!
Po jakimś czasie warto grać „Strict to the rules”, czyli zgodnie z każdą literą reguł gry. Warto przy tym wybaczać błędy i pozwalać na cofanie ruchów. Jednak trzeba jednocześnie pokazać, że droga do sukcesu nie jest łatwa i inni ci w tym nie pomogą, a raczej będą przeszkadzać. No co? Inni też chcą wygrać, a miano zwycięzcy jest tylko jedno.
Jak dziecko zostanie już przekonane do gry to i porażka nie będzie go ranić. Zobaczy, że raz się wygrywa, raz się przegrywa. Po grze warto też porozmawiać na temat gry i rozgrywki, która się odbyła i dać młodemu się wygadać na temat błędów, jakie zrobił i z taktem mu te błędy pokazać. Zróbmy po prostu lekcję podobną do wyników sprawdzianu.
Czas na lifehacki i pomysły!
Tak jak wam wcześniej tłumaczyłem, pierwsza rozgrywka w nowy tytuł musi być tą treningową. Trzeba pokazać mechanikę zasad i warto kilkoma uproszczeniami i „podkładaniem się” złapać dziecko na haczyk i dać mu rolę zwycięzcy. Kolejne rozgrywki powinny być dla młodego troszkę trudniejsze, lecz prowadzący grę nie dość, że musi być sprawiedliwym krupierem z Vegas, tłumaczyć zasady lepiej niż gospodarz teleturnieju, to warto dla najmłodszych być przyjacielem i sojusznikiem. Po prostu, kiedy jest tura najmłodszego, warto mu pokazywać najlepsze ruchy i strategie. Wybaczać naruszenia zasad i pozwolić cofnąć ruch, kiedy będzie on kiepski. Nie dajesz wygrać, ale pomagasz w zwycięstwie.
W końcu przyjdzie czas, że młody uzna „JA SAM!”, wtedy możecie odtrąbić sukces. To trochę jak z nauką jazdy na rowerze. Najpierw mamy rower z dodatkowymi kółeczkami, by kierowca polubił ten pojazd. Później odkręcamy te kółeczka, ale przytrzymujemy rower, by dać poczucie bezpieczeństwa, a kierowcy dać poletko, by znalazł balans podczas jazdy na rowerze. Potem dzieciak sam jest już gotowy, by metodą prób i błędów, bez asekuracji, zostać cyklistą.
Na koniec
Najgorzej jest, kiedy nauczysz dziecko grać i polubić tytuł, a później ten dzieciak cię po prostu ogrywa. Gry planszowe mają wiele wartości i lekcji, które przydają się w życiu, a pokazane są w przyjemny sposób za pomocą kostek, kart i pionków.